I jak tu zaczynać nowe życie?

W 1945 roku w Polsce na 100 mężczyzn przypadało 128 kobiet. Tymczasem przed państwem stało wyzwanie odbudowy znaczących zniszczeń wojennych, a także industrializacji – potrzeba było więc zmobilizować do pracy jak najwięcej ludzi. Przyniosło to znaczną zmianę w podejściu do pracy kobiet. Zachęcano je, by podejmowały zatrudnienie, również w zawodach, które dotąd były uważane za typowo męskie. Ułatwiono im także dostęp do edukacji, głównie w techniczych szkołach zawodowych,
co sprzyjało możliwościom awansu na lepiej płatne stanowiska.

Luty 1958, Warszawa Żerań. Zakłady Produkcji Elementów Budowlanych na Żeraniu, robotnica w hali produkcyjnej. Fot. Romuald Broniarek/Ośrodek KARTA


Ta zmiana znalazła odzwierciedlenie w planie sześcioletnim (1950–1955), którego jednym z głównych założeń była produktywizacja kobiet. W okresie realizacji planu przyjęto do pracy ponad milion dwieście tysięcy kobiet.
Okres powojenny to także czas kształtowania się nowego porządku. Zmiana granic ustanowiona w 1945, industrializacja i odbudowa zrujnowanych siedlisk skutkowały znacznymi migracjami – zarówno wewnętrznymi, głównie ze wsi do miast, jak i poza granice kraju.

Wanda, mieszkanka Łodzi, we wspomnieniach
Ja otrzymałam pierwszą pensję 507 złotych w październinku 1945 roku (pracowałam od marca 1945 roku), ale to było niczym w obliczu wolności i nadziei, że z każdym rokiem będzie lepiej. W każdą
niedzielę wyjeżdżaliśmy z zakładem rozklekotanymi cieżarówkami z „demobilu”na odgruzowanie Warszawy. Wieszaliśmy wtedy transparenty „Cały naród buduje swoją stolicę”. Entuzjazm.
Łódź, październik 1945 [M. Madejska, Aleja włókniarek, Warszawa 2018]

Joanna Konopińska, studentka, w dzienniku
Siedzę teraz przy biurku i spisuję moje wrażenia, choć pewnie lepiej byłoby zabrać się do urządzania mieszkania. Żeby tak można było wysprzątać i wymieść z domu tę obcość, tę niemczyznę wyzierającą z każdego kąta. Zamiast pisać, powinnam biegać po mieszkaniu ze szczotką i ścierką. Obecnie na każdym kroku napotykam przedmioty należące do kogoś innego, świadczące o czyimś życiu, o którym nic nie wiem, o ludziach, którzy ten dom budowali, tutaj mieszkali, a teraz być może już nie żyją. I jak
tu zaczynać nowe życie? Nie, nie wyobrażam sobie, abym kiedykolwiek mogła powiedzieć, że to jest mój dom.
Wrocław, 2 października 1945 [Tamten wrocławski rok 1945–1946. Dziennik, Wrocław 1987]


Maria Świercz, mieszkanka Żyrardowa, w dzienniku
Kończy się znamienny w wypadki rok 1945. Przyniósł on nam wiele zmian. Przede wszystkim nastąpiły zmiany polityczne, jakimi są zakończenie wojny i odzyskanie przez Polskę „wolności”, a także dużo się zmieniło w życiu poszczególnych jednostek. W moim życiu nastąpiły bardzo duże zmiany. Najgłówniejszą i dla mnie najradośniejszą jest to, że mogę się uczyć.
Żyrardów, 30 grudnia 1945 [dziennik w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, sygn.. AO II/22]


Irena Krzywicka, attaché kulturalna przy ambasadzie polskiej w Paryżu, we wspomnieniach

Miałam jedno zadanie […] – w miarę możliwości przełamać bojkot ambasady, nawiązać stosunki z jak najszerszym kręgiem francuskich intelektualistów i naukowców. Wzięłam to sobie do serca. Uznałam,
że Polska jednak żyje, istnieje i trzeba ją przyjąć, jaka jest. […] Miałam jeszcze dużo złudzeń, uważałam, że Polska weszła na drogę socjalizmu, że Rosja ewoluowała, bo jednak to miało charakter niepodległości, takiej powiedzmy trzy-czwarte, ale jednak niepodległości. […] Miałam złudzenie, że to się utrzyma. Mówiłam o tym, jak odbudowuje się Warszawa, jak drukuje się masowo książki, po zagładzie książki polskiej przez nazistów, mówiłam o początkach lecznictwa społecznego, o szkolnictwie, o tym, co zawdzięczaliśmy nowemu ustrojowi. To mogłam referować bez zakłamywania się.
Paryż, 1946 [A. Tuszyńska, Długie życie gorszycielki, Warszawa 2009]

Luty 1960, Wrocław. Państwowa Fabryka Wagonów „Pafawag” – robotnica myje tablicę z godłem ZSRR na wagonie przeznaczonym dla Związku Radzieckiego. Fot. Romuald Broniarek/Ośrodek KARTA


Regina Kijak, uczennica, we wspomnieniach
Komplikacje rodzinne zmusiły mnie do wyjazdu do Świdwina na Ziemiach Odzyskanych. Tam zamieszkałam w internacie, dostałam stypendium i jako jedna z lepszych uczennic ukończyłam gimnazjum przy liceum pedagogicznym. Ze szkoły prócz miłych wspomnień nie wyniosłam zbyt wiele. Nadal nie rozumiałam zmian, które zachodziły w życiu naszego kraju. Nikt mi nie tłumaczył, co to jest rewolucja i dlaczego nie jest od
razu tak, jak to sobie naiwnie wymarzyłam. Pamiętam niechęć do PPR, bo należał do niej brzuchaty restaurator, któremu legitymacja partyjna służyła do robiennia kokosowych interesów. Nie rozumiałam także, co to jest walka klasowa, nie miesciło mi się w głowie, przeciw komu mam teraz
walczyć, skoro już faszystów u nas nie ma.
Świdwin, 1947 [Chcę pisać nie tylko o tym, co mnie cieszy, ale i o tym, co boli w: Pamiętniki dziesięciolecia, Warszawa 1955]


Krystyna Kisielewska, uczennica, w dzienniku
Teraz modnie jest krzyczeć (najczęściej po cichu), że dzisiejsza rzeczywistość, obecny ustrój jest zły. Ale jaki byłby lepszy, tego nikt nie mówi. Jeśli o mnie chodzi, to ja chcę demokracji, ale nie radzieckiego komunizmu. Nasz kraj, nawet gdyby wszyscy chcieli, nie nadaje się do ustroju, jaki panuje w Związku Radzieckim. Jest za mały, a społeczeństwo psychikę ma inną. Chłop chce mieć bodaj ogródek, ale żeby to była jego własna ziemia. A więc nie chcę w Polsce Rosji, która na wszystkim kładzie swoją łapę, że to przyjaźń. Gdyby Polacy z własnej, nieprzymuszonej woli utworzyli Polskę Ludową, to myślę, że nie byłoby tylu wrogów. W ludziach tkwi przekora. Narzucają? To właśnie nie i nie. Z tej przekory lęgnie się konserwatyzm, tęsknota za czasami przedwojennymi, które wcale dla wszystkich nie były takie dobre. Na przykład ludzie w moim wieku bronią czasów przedwojennych. A co oni mogą o nich wiedzieć, jak ocenić tamten ustrój? Bronią czasów przedwojennych, bo chcą ganić obecne. Ale gdyby ich ktoś zapytał o przewroty Piłsudskiego, o zabójstwo Narutowicza, o rządy Wojciechowskiego czy Paderewskiego, to ciekawe, co by o tym
wiedzieli. Krzyczą „precz”, bo inni tak krzyczą. Ale w tym okropnym kraju o okropnym ustroju chodzą do szkół i na uczelnie, zakładają rodziny, po prostu żyją tu, bo nie mają alternatywy. Więc czy nie lepiej żyć, jak można najlepiej i najgodniej? Ja w zeszłym roku na lekcjach zagadnień też byłam taka krzykaczka. Ale dziś oceniam to źle. Zresztą, w obecnej ideologii jest także dużo rzeczy pozytywnych i to trzeba wydobywać, a nie tylko być przeciw. Co wcale nie znaczy, że zapiszę się do Związku Młodzieży Polskiej.

Warszawa, 29 sierpnia 1948 [Wstaje świt. Dzienniki młodych z pierwszych lat powojennych, Warszawa 2018]

Anna Kowalska, pisarka, w dzienniku
Warszawa to jeden wielki chantier [fr. plac budowy]. Robi to wrażenie jakiegoś teatralnie historycznego obrazu, jak np. Akropol. Tylko patrzących truje troska, jak będzie wyglądała przyszłość tych nowych budowli. Ruiny są czynem szalonym i chwałą narodu. Czy nowe budowle świadczyć będą
również o wielkim duchu narodu?

1953, Warszawa. Prace wykończeniowe na Rynku Starego Miasta. Kobieta malująca metalową balustradę. Na dalszym planie widoczne kamienice na stronie Dekerta. Fot. Zbyszko Siemaszko/NAC


Miotani jesteśmy […] przeróżnymi uczuciami: chęcią uwierzenia, że obecny wysiłek i wyrzeczenie pracujących zostawi jakiś trwały ślad, że zdobycze rewolucji przyniosą masom obywateli zdrowie, awans i po prostu szerzą liczbę obywateli pierwszej kategorii. Przerażenie, że wszystkie korzyści
utoną w masowej anihilacji narodu.
Warszawa, 23 września 1949 [Dzienniki 1927–1969, Warszawa 2014]

Maria Dąbrowska, pisarka, w dzienniku
Od dziewiątej i pół rano po raz drugi w fabryce Parowóz. […] Dwie robotnice – jedna w granatowym kombinezonie, druga w wiatrówce khaki i jakiejś spódniczynie, obie o tyle o ile przystojne, ale o grubych wulgarnych rysach twarzy, nastawiły adapter radia (tego świetlica ma spory zapas) i zaczęły we dwie tańczyć. […] Obie pracują tu niedawno i marzą o czym innym. […] Mieszkają u pracujących rodziców, więc pewno zarabiają sobie po prostu na coś z ubrania? Ta w spódnicy powiedziała: „Ja bym chciała pójść na kurs maszynopisania. Ale to kosztuje trzy i pół tysiąca. Trzeba obejść się smakiem”. Po chwili dodała: „Miałam pójść na kurs bibliotekarski, ale nie poszłam, bo przyjęli inną bibliotekarkę. No cóż, miała protekcję”. Jeden z magazynierów, który przysłuchiwał się rozmowie,
dodał: „Teraz, proszę pani, nic bez protekcji”. „A czy kiedy było inaczej?” – spytałam. „No, tak – odparł dyplomatycznie – dawniej jeszcze więcej znaczyła protekcja, ale teraz też”. „Tylko że teraz miało być inaczej” – sprecyzowałam jego myśl.
Warszawa, 18 kwietnia 1950 [Dzienniki powojenne, Warszawa 1996]

Hanna Świda, studentka socjologii, w dzienniku
W dzisiejszej epoce mówi się ciągle i walczy podpisami o pokój, a coraz bardziej zbroi i szykuje do wojny. Dzisiejsza epoka to czas, gdy wyciera się sobie usta słowami: socjalizm, dobrobyt, robotnik, a w której pogarszają się warunki bytu i gwałci się wywalczony ośmiogodzinny dzień pracy. Epoka, w której mają rządzić robotnicy, a w której szary człowiek nie ma nic do gadania. Epoka, która ma być królestwem szczęścia, a jest bezsilną, jałową pracą, gdzie ludzie chudną z wycieńczenia i tracą siły; gdzie niby ciągle jest lepiej, a jest coraz ciemniej i gorzej. Epoka wolnych myśli i czynów, gdzie za
wszelki sprzeciw czeka areszt; gdzie wszystkie gazety śpiewają to samo. Epoka prawdziwej nauki, gdzie za śmiałą myśl wyrzuca się z katedry uniwersyteckiej. Epoka ludu, który nie ma prawa buntować
się przeciwko woli rządzących panów. Epoka, w której zakończył się bunt i wszyscy idą na upadlające ustępstwa i wpadają w zakłamanie. Epoka, w której starsi ludzie myślą, jak nie stracić posady i źródła utrzymania rodziny; klną gdzieś na boku: „Psiakrew, demokracja!” i „Inaczej było za dawnych czasów”. Epoka, w której młodzież robotnicza uczy się swoistej dumy własnej klasy, obok uległej, posłusznej pokory. Epoka, w której młodzież inteligencka wpada w fanatyczną religijność, skrajny
sceptycyzm, metafizykę, egocentryzm, wątpi we wszystko; w której znaczna część tej młodzieży wariuje, choruje na nerwy, strzela sobie w łeb i twierdzi, że życie jest nic niewarte. Epoka, w której małe dzieci uczy się ustępstw, obłudy i nieżyczliwości do człowieka myślącego inaczej, choćby był nim najlepszy przyjaciel. Epoka, w której garstka wierzy w to, że jest to nowa droga szczęścia, którą chce kroczyć wbrew sobie, wbrew szczęściu, wbrew innym – fanatycznie zapatrzona w dogmaty stalinizmu.
Łódź, wiosna 1951 [Uchwycić życie. Wspomnienia, dzienniki i listy 1930–1989, Warszawa 2019]

Zofia Wasilikowska, działaczka Ligi Kobiet, w artykule
Jeszcze przed kilkoma laty, gdy kobiety pragnące nauczyć się czegoś i zdobyć zawód zgłaszały się do Ligi Kobiet, można im było polecić tylko drobne kursy, szycie, galanterię, zabawkarstwo itp. Dziś szuka się dziewcząt i kobiet, aby im ukazać wszelkie perspektywy – murarki na MDM, […] w Nowej Hucie, mechanika w fabryce samochodów, traktorzystki […]. Oto jak naocznie w życie kobiet wkroczył plan sześcioletni.
Warszawa, 1952 [Udział kobiet w walce narodu polskiego o pokój i plan sześcioletni, „Nowe Drogi” 1952, nr 9 za: M. Fidelis, Kobiety, komunizm i industrializacja w powojenne Polsce, Warszawa 2010]

Lata 50., Poznań. Zakłady Przemysłu Metalowego im. Hipolita Cegielskiego, robotnica w hali produkcyjnej. Fot. NN/Ośrodek KARTA


Stanisława Sowińska, działaczka partyjna, uwięziona w skutek czystki
ideologicznej w Partii, we wspomnieniach
Monotonię zwykłego więziennego dnia przerwał huk kilkudziesięciu salw armatnich. Rozległ się gdzieś z daleka, dobrze jednak przez nas słyszany.
Liczyłyśmy je obie z Lusią, zastanawiając się, co też to może znaczyć. Wojna? Nie, nie wojna!
Najmniejszego objawu paniki wokół. Na odwrót, uroczysta jakaś cisza, wszystko zda się zamarło.
Pogrzeb! – odgadłyśmy. To salut oddany komuś na ostatnią drogę! Komuś bardzo ważnemu. Komu?
Paliła nas ciekawość. […]

[strażnik]

– Proszę nabrać otuchy! Wkrótce się zmieni!
– W związku z tym, że ktoś umarł?
Zamiast odpowiedzi przytaknął głową.
– Bierut?
– Nie! Nie mogę powiedzieć! Zakazano nam surowo! Ale nietrudno odgadnąć: wąsaty! Duże wąsy!
Wąsaty! Duże wąsy! A więc – Stalin!
Trudno było uwierzyć. Tak jak tylu innych wychowanych przez Partię zżyłam się, mistycznie prawie, z przekonaniem, że „nieśmiertelny” nie może umrzeć, nigdy nie umrze…
Pierwszym moim odczuciem był żal. Trudno rozstać się z legendą wiecznie żywego. Zostało we mnie jeszcze sporo z tradycyjnego sposobu myślenia, jaki wpajano w nas przez tyle lat. Jest ktoś nieomylny, na czyjej bezbłędności można polegać we wszystkich sprawach, najbardziej trudnych, zawikłanych.
Ktoś, kto wie najlepiej, jak poprowadzić ludzkość na najwyższe szczyty, jak uszczęśliwić ją systemem najdoskonalszym, jaki kiedykolwiek istniał i istnieć będzie… Nie wiązałam jeszcze swojego osobistego losu z tym, co Stalin uosabiał. Miałam zaledwie niesprecyzowane przeczucia, może podejrzenia – nic więcej.

Nawet w więzieniu, cóż za paradoks, wierzyłam wciąż w mit ojca ludów i smuciłam się z powodu jego śmierci razem z tymi, którzy uwięzili mnie, którzy pilnowali każdego mojego poruszenia.
Warszawa, 5 marca 1953 [Gorzkie lata. Z wyżyn władzy do stalinowskiego więzienia, Warszawa 2017]


Ze sprawozdania z konferencji KD Stare Miasto o zakładach Elmet w
Warszawie
Załoga, wśród której jest wiele kobiet, domagała się lepszego ogrzewania hal produkcyjnych oraz założenia drewnianej podłogi. Zima i mija prawie trzy miesiące, robotnicy i robotnice nadal pracują w zimnych halach, stoją na prowizorycznej podłodze z gruzów.
Warszawa, 20 lutego 1954 [B. Brzostek, Robotnicy Warszawy, Warszawa 2002]




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *