W Rzymie jeszcze na początku XX działało Towarzystwo Ochrony Podróżnych powołane przez arystokratów w XIV wieku w czasach zarazy, która nawiedziła wtedy Wieczne Miasto. Takie towarzystwo istniało także we Florencji, a pewnie i w innych włoskich miastach. Miało na celu
ochronę podróżnych przybywających do Rzymu. Dyżurujący danego dnia członek towarzystwa udawał się na dworzec, by w razie kłopotów pomagać podróżnym.
Spotkanie z takim delegatem opisuje w swoim dzienniku Bronisława Rychter-Janowska (1868 – 1953), malarka, której wspomnienia z wojaży po Włoszech niejednokrotnie publikowaliśmy.

Lato 1905 r. Bronisława spędziła w sanatorium hiszpańskich Braci Miłosierdzia w Nettuno, skąd udała się Rzymu. Miała zatrzymać się w Wilii Maria u ss. urszulanek przy Via Regina. Jechała pociągiem w wielkiej spiekocie, zmęczona, ze spuchniętą ręką, gdyż na dodatek ugryzła ją jakaś jadowita mucha. Jakież było jej zdziwienie, gdy przed dworcem nie czekała na nią dorożka, którą miały przysłać zakonnice, o co prosiła w liście. Dorożkarz zażądał za kurs 5 lirów, na co nie było ją stać. Postanowiła iść pieszo. „I nagle – jak wspomina w swoim dzienniku – stanął przede mną elegancki pan w cylindrze i pelerynie, i zapytuje bardzo grzecznie, ile dawałam woźnicy. -Jednego lira – odrzekłam. To ów jegomość ściągnął woźnicę za płaszcz coś mu pokazując, wskoczył na kozioł, poprosił mnie, bym usiadła, walizkę kazał włożyć do powozu i zaciąwszy konia ruszył ze stacji, zapytując mnie, gdzie ma mnie zawieść.”
Była noc, oświetlenie miasta słabe, dorożka skręciła z głównej ulicy w ciemne zaułki. Malarkę obleciał strach. Postanowiła, że w razie napaści wyskoczy z dorożki i zasypie pyłem ulicznym oczy napastnika
lub napastników. Aby dodać sobie otuchy nuciła cicho pod nosem.
Nagle usłyszała: ”Signora, siano a posto. Patrzę, ciemno wcześnie, ani świateł, ani głosu ludzkiego, myślę sobie: pewnie to jakaś spelunka zbójecka, z której za chwilę wypadną jakieś draby i uśmiercą mnie. 1) Przezornie nie ruszyła się z dorożki i kazała woźnicy zadzwonić do bramy. Co to była za ulga, gdy bramę otworzyła zakonnica z jej listem w ręku, który dopiero doszedł. Woźnica na polecenie Bronisławy zaniósł bagaż do klasztoru. A kiedy płaciła mu za kurs, w świetle lampy dostrzegła młodego, pięknego mężczyznę w białym gorsecie i fraku, który ukłonił się wytwornie i podziękował za napiwek. Okazało się, że na swój dworcowy dyżur przyszedł prosto z balu.

Malarka co rusz miała takie przygody. Albo była nieroztropna, albo Włochy były krajem niebezpiecznym, szczególnie dla samotnych kobiet. Tu trzeba dodać, że opowieści o zbójcach czyhających na drogach lub w podejrzanych szynkach napotkać można co rusz we wspomnieniach z epoki. Widać, że istnienie takiego towarzystwa miało sens.
1) Bronisława Rychter-Janowska, Mój dziennik 1912 – 1950. Warszawa 2016, s.251
Korespondencja Izabela Gass.